Zygmunt Krasiński MOJA BEATRICE W KRAKOWIE CZCIONKAMI DRUKARNI „CZASU” pod zarządem J. Łakocińskiego. 1878. NAKŁADEM REDAKCYI „CZASU” OD WYDAWCY. Zebrane tu poezye, częściowo umieszczane w „Czasie”, uporządkowane zostały chronologicznie o tyle, o ile przy nich położył poeta datę dnia, roku i miejsca. Jako luźne kartki nie miały one żadnego tytułu; a że odnosiły się do osoby, któréj w „Przedświecie” Autor dał miano Beatrycy, osądziłem więc za stosowne nadać temu zbiorkowi tytuł: „Moja Beatrice”, tém bardziéj, że w pomienionym poemacie poeta powołuje się na Beatrycę i mówi, że ten „Anioł podobnie jak Danta z piekieł i jego wybawił z otchłani”. A daléj opowiadając jakby dzieje téj platonicznéj miłości, odzywa się: „W jednych my cierniów chadzali koronie, Krew moich dłoni krwawiła twe dłonie, I z jednych trucizn piekielnego zdroja My pili razem, o Beatryx moja!” Następne wiersze możnaby przypuszczać, że się odnoszą do tych, a w różnych chwilach wyśpiewanych zwrotek, które dziś podaję w jednym zbiorze, o czém poeta zlekka zdaje się natrącać: „A jednak, jednak mój jęk, twe westchnienia Zmieszane, zlane, przebrzmiały na pienia! Z dwóch smutków w duszne spojonych zamęście Wzbił się głos jeden...” Dla miłośników wzniosłéj liryki Zygmunta Krasińskiego „głos” ten powinien być pożądaną nowością, albowiem rzuca na dzieje jego serca i ducha takie same światło, jakie rzucają Sonety, Sirwenty i Kanzony Danta, na tajemniczą postać florenckiego poety. _Lucyan Siemieński._ POEZYE Niewymarzony, a cudowna. _Neapol, 1839 r._ Znasz co namiętność? czy ty wiesz co piekło? Gdy myśl jak skorpion w ogniu się przewraca? Gdy serce kipi żądzą szczęścia wściekłą, I życie życiem co chwila się skraca! Czy wiesz co próżnia? czy znasz świat nicości, Gdzie wszystko zmarło, a żyć jeszcze trzeba, Żyć bez nadziei i żyć bez miłości, Patrząc się w niebo, nie wrócić do nieba! Serce się moje w perzynę rozwiało! Byłem tak smutny, jak nocy milczenie-- Byłem tak zimny, jak umarłych ciało-- I tak samotny jak umarłych cienie. Na ustach moich drgał śmiech żartobliwy, Ludzie go mieli za radości znamię-- Ludzie mówili: „Jaki on szczęśliwy!” Jam tylko wiedział, że ten śmiech mój kłamie Tak długom błądził na życia pogrzebie, Nie znałem duszy, coby mnie pojęła-- Anim jej szukał, aż spotkałem ciebie, Równie samotną, żądza mnie zdjęła Jeszcze raz w życiu spojrzeć w twarz anioła: Jeszcze raz w życiu, nim zamknę powieki, Nim darń cmentarzy dotknie mego czoła Wyrzec do ciebie: „Teraz i na wieki.” Znów czuję węża, który mnie oplata Znów czuję Boga, który mnie porywa-- Sen śmierci znika, a w obszarach świata. Hymn wniebowstąpień zewsząd się odzywa! ........................................ Jakaż to przestrzeń zielona podemną? Jakież sklepienie błękitu nademną? Wszystkiemi marzeń zasiane tęczami, Wszystkich aniołów zasute skrzydłami.. Słońc, gwiazd, księżyców okryte rojami! ........................................ ........................................ Znów serce bije, to wiosna nadchodzi-- Słyszę śpiew ptaków i czuję woń róży-- Bujam po morzu--gdzieś w skrzydlatej łodzi Wody tak ciche, ach, nie będzie burzy. Żagiel mój biały jak sztandar powija, Przestwór lazuru ciągnie się przedmną, Ta, którą kocham może płynie zemną, Może w jéj duchu mój duch się odbija?-- Może, gdy patrzy na te śliczne fale Głos tajemniczy szepcze jej do ucha Spowiedź méj duszy, i wszystkie me żale... --Tylko czyż ona tego głosu słucha? A może teraz, gdy oczy zwróciła, A jam me czoło pochylił w cierpieniu Mówić coś chciała--lecz nic nie mówiła-- Rękę jéj tylko ścisnąłem w milczeniu.-- Czyż to nie widmo, które ja stworzyłem? I w chwili natchnień sam wywiodłem z siebie? Nie! tej postaci ja nie wymarzyłem! Ona przez Boga wymarzona w niebie! I tu na chwilę tak krótką zleciała, Jak anioł siadła przy mej łodzi sterze; Ach, gdyby tutaj na wieki została! Śmiejcie się wiatry, że ja w szczęście wierzę! Śmiejcie się fale, lecz płyńcie powoli, Żaglu mój biały nie pędź tak po brzegu. Ten dzień mi jeszcze nie jest dniem niedoli, I chciałbym wstrzymać jego chwile w biegu! Gdy lądu dotkniesz, ona zaraz wstanie I powie: “Żegnaj, bo wracam wśród ludzi!” Cóż mi na świecie w tej chwili zostanie? Niech więc mnie jeszcze ta chwila nie budzi!.. Niech jeszcze marzę, że mi ten dzień bogi Na zawsze dali--że na wód krzysztale, Zlały się razem losów naszych drogi By płynąć w wieczność razem jak te fale! ........................................ Jutro dopiero niech będę przeklęty! Niech gwóźdź jej dłonią z piersi mi wyjęty Padnie znów ostrzem i piersi przebije! Niech jędza nudy, która we mnie żyje Mózg mój wydrąży na otchłań piekielną Jak śmierć wystygłą--jak czas nieśmiertelną.-- Lecz jutro--jutro, a nie teraz Boże! Tej reszty życia będę bronił wściekle-- Rozpacz mnie jutro czeka w mojem piekle, Zostaw mi dzisiaj to błękitne morze! Boleść rozłączenia. _Neapol 1839 roku._ Czyż z Tobą wtedy raz ostatni byłem? Smutnem przeczuciem dusza mi się żali, Bo na tym świecie wszystko co marzyłem Przeszło jak chmura i znikło w oddali! I dla mnie rozdział jest godłem kochania Bom ile razy w życiu nienawidził, Los ze mnie wtedy połączeniem szydził, I gdziem przeklinał, nie było rozstania! Tych tylko wiecznie ze łzami żegnałem, Których me serce czciło lub kochało-- I teraz, patrzaj, podobnie się stało-- Znać, gdzieś została, tam kochać musiałem. Gdzież jesteś teraz? czy sama w komnacie Dumasz nad dniami ubiegłych radości? Gorżko ci w duszy po anielskiej stracie I rozpacz matki na Twem czole gości-- A możeś poszła chodzić po nad brzegiem Wód źwierciadlanych, gdzie fala spieniona Konając stopy głaskała ci śniegiem-- Ja byłem wtedy przy Tobie--jak ona! Jak ona, dzisiaj rozbity, daleki, Nie wiem gdzie jestem, przed ludźmi się kryję-- Ona gdzieś w morzu przepadła na wieki-- W Twojej pamięci czy ja dotąd żyję? Ona szczęśliwsza, bo poszła w głębiny, Nie czując żalu, nie znając miłości, Dla niej nie było uroku godziny I dla niej nie ma rozstania wieczności! Ona śpi teraz na koralu łożach-- żaden jej wicher rozbicia nie wróży-- A ja się błąkam po życia bezdrożach, Miota mną burza i skonam wśród burzy! Pożegnanie Italii. _Splugen 11 lipca 1840 r._ O ziemio włoska! dziś mi nie żal ciebie Za to, że wieczną ty się maisz wiosną, Że po twych drogach święte mirty rosną, Że jak Archanioł twe słońce na niebie-- I że jak Anioł bladawszego lica Świeci twój księżyc, niebios twych dziewica-- Że z każdej w zmierzchu tkniętéj mórz twych fali Bryzgnięta piana, jak diament się pali-- Że po twych brzegach lecące luciole Tańczą noc całą w sennych kwiatów kole, Świecąc w powietrzu skrzydełek iskrami, Aniołki-stróże nad twych łąk różami! O ziemio włoska! dziś mi żal jest ciebie Za to, żeś smętną przeszłości królową; Nieszczęsną duchów nieśmiertelnych wdową, Żyjącą dzisiaj o żebraczym chlebie-- Że z twoich wzgórzów, jak bogi żałoby, Płaczą nad tobą mężów twoich groby! Bo myślą tylko, a nie sercem całem Jam pojął odblask zmarłych twych wielkości A wyższą piękność od twojej piękności Jam sercem poznał--i odtąd kochałem! Nie kuta z głazu, ani malowana Choćby nadziemskim pendzlem Rafaela-- Lecz dusza żywa, z pośród duchów wiela W twarz Anielicy od Boga ubrana I cierpieć--kochać--na świat ten posłana! O ziemio włoska, gdy w serca żałobie Rzucam twe błonia, nie płaczę po tobie, Lecz za tą płaczę, którą zostawiłem Tam, na twych brzegach, gdzie z nią razem żyłem, Gdzie w każdej chwili, przez dni błogich wiele Jam jej powtarzał: „Kocham cię Aniele!” O ziemio włoska, strzeż tego Anioła-- Gdy wysp łańcuchem zamknięta dokoła, Patrzy z skał twoich na błękitne fale I może na mnie łzą tęsknoty woła-- Mów jej północnym wiatrów twych powiewem Żeś na ostatniej granie twoich skale Słyszała także mej rozpaczy żale-- I żem cię żegnał miłości westchnieniem! Do Duchów. (PRZY ŚWIETLE KSIĘŻYCA). _Sep. 1840._ Ja was wyzywam duchy czy anieli, Co na błękitu gwiazdach królujecie-- Coście na wieki z czoła smutek zdjęli: Bom dziś szczęśliwszy na tym smutnym świecie, Niż wy w niebiesiech--nie lękam się wzroków Waszych tęczanych i skrzydeł z płomienia-- Jak wy dziś płynę wśród światła potoków-- Jak wy, wznieść mogę nieśmiertelne pienia! Tę, którą kocham, płaczącą widziałem-- Łzą rozrzewnienia powrót mój witała-- Odtąd sam cały na zawsze skonałem! Bom zlał się z duszą tej, która płakała. Mówcie wy teraz duchy i anieli Czy w nierozłącznej z jej sercem jedności Duch mój niebiaństwa waszego nie dzieli? Choć pije z ziemskiej trucizny miłości? Wyście spokojni--trwałem wasze szczęście-- Na ziemi radość--choć nie z ziemi rodem-- Dwa serca spaja w wznioślejsze zamężcie Bo zagrożone boleści rozwodem! Są chwile ludzkie, o! wam niedościgłe, Wy od nas górniej i piękniej mieszkacie; Lecz serca wasze wśród niebios wystygłe! Co piorun szczęścia w nieszczęściu--nie znacie! Co kropla rosy wśród piekielnej spieki, Co twarz kochana po długim rozdziele! Co zmartwychwstanie po śmierci na wieki! Co kwiat w pustyni--co iskra w popiele! Co wzrok łez pełen--co ściśnienie ręki! Co wspólna bojaźń--co boleść dzielona! Nie--wy nie wiecie co na krzyżu męki Rozkwitająca cierniowa korona! I ten kwiat głogów, na tej smutnej ziemi Wszystkie wytrzyma słoty, wichry, burze-- On z trosk wyrasta--on z smutków się plemi-- Świeży i piękny, jak Edeńskie róże! Stokroć rozdarty, rozszarpany, zmięty, Na czas upadnie w głąb duszy człowieka, Tam niewidzialny, ale równie święty Znów listki puszcza, pory słońca czeka! Takiego kwiatu duchy i anieli Wy nie znajdziecie po waszych błękitach, Bo się odświeża tylko w łez kąpieli, Bo rośnie w głębi, a nigdy na szczytach! Patrzcie na wieniec, co krwawi mi skronie-- To znak mój ludzki, to z purpury wstęga! To kwiat męczarni, co wre w mojém łonie-- I duch mój cierpi--lecz do was dosięga! A kiedy nagle rozwidni się wkoło, Gdy blask uniesień uderzy mi czoło, Gdy noc tak jasna, cicha, nieskończona Tę krew osrebrzy, co płynie mi z łona-- Wtedy ja silniej od was wszystkich czuję! Wtedym prawdziwie syn nieskończoności-- I wdzięczniej Bogu za chwilę dziękuję Niż wy gwiazd pany--za szczęście wieczności! Co mi się marzy? _Splügen, 26 Sierpnia 1840 r._ W starożytnym tym kościele U stóp smętnych tych ołtarzy, Ach! pamiętam o aniele! Tyś klęczała z łzą na twarzy! I w tym domku wiejskim, małym, Kiedy nocna cisza była, Tyś konając sercem całem Gorżko także się skarżyła! I tam później na wyżynach Uwieńczonych ruinami, Ty, siadając na ruinach Hymn śpiewała--westchnieniami! Dziś na brzegu mórz bez końca, Gdzie świat w wiecznym kwitnie maju, Tobie jednej nie ma słońca! Ty samotna w wiosen raju! Nad twą duszą jest potęga Niewidzialna, która truje! W przeszłość, w przyszłość po jad sięga, Teraźniejszość jadem psuje! W każdem miejscu, w każdej dobie Pośród krzyżów świętych, święty Nad twem sercem--jak na grobie-- Krzyż nieszczęścia--ach! zatknięty! Boś z niebieskich gwiazd zesłana! Więc na ziemi, gdzie aniele Nie świat Boga--lecz szatana, Łzy masz tylko, łzy w podziele! Jeżli kochasz, nieszczęśliwa Wiecznie będziesz--bo kochanie Wszystkie związki z ludźmi zrywa, Bolem tylko płaci za nie! Ale jeżli kochasz święcie, Choć ci serce w proch się skruszy-- Ty uczujesz--wniebowzięcie-- W każdym bólu twojej duszy! I ja także już znękany-- Świat ten u mnie w poniewierce, Odkąd hańbę wziąłem w serce, I wróg okuł mnie w kajdany! Gdzie niewola--tam w rozpaczy Człowiek żyje na swej niwie, Ciąg dni krótkich buntem znaczy, I umiera nieszczęśliwie! Mnie się marzy wśród wspomnienia Snów przedziemskich, że gdzieś w niebie Wśród mar błędnych przedstworzenia, Jam Cię widział, jam znał Ciebie! Mnie się marzy--żeś w koronie, Z meteorów tam siedziała W sukni srebrnej, na chmur tronie, I żeś harfę w ręku miała-- Mnie się marzy--że księżyce Pod twą stopą się tam lśniły I że wszystkie anielice Nie tak piękne, jak ty były! Mnie się marzy, żeś twym śpiewem Gwiazdy w biegu wstrzymywała I umilkłszy, znów zalewem W noc błęknitną je rzucała! Mnie się marzy, że w tem niebie Tyś mnie zwała bratem, droga! Dziś powraca brat do Ciebie-- Znów Cię woła w imię Boga! Daj mi rękę, pójdziem razem W puszcze wielkie, precz od ludzi, Gdzie nas jednym śmierci głazem Bóg przywali--nike nie zbudzi! Chyba słowik siądzie wiosną, I konwalie tam porosną-- Chyba w nocy, jak gromnica, Grób omignie błyskawica! I znów potem cicho będzie Nam obojgu--po nad czołem! Kwiaty--błękit--wieczność wszędzie Nad człowiekiem i aniołem! Nie wrócę już! _Monachium, 1840 r._ Kiedy kwiaty przyszłą wiosną Tam na wzgórzu znów porosną. Tam po wzgórzu zmierzchnią dobą Ja nie wrócę błądzić z Tobą. Kiedy księżyc nocą ciemną Błyśnie srebrem na wód grobie, Będziesz wołać nadaremno, Nie odpowiem ja już Tobie! Więc nie wołaj po imieniu Tej, co z Tobą nigdy razem Już nie będzie--lecz w milczeniu Pójdź do grobu--siądź nad głazem! Tam wspominaj gorżką dolę Życia mego--zatrutego! I nabożnie moje bole Złóż w pamięci serca Twego! Gdzie cisza? _Roma, November 1840._ Tak więc ciągle z burz na burze Wśród błyskawic po otchłani-- Bez wytchnięcia, bez przystani-- Aż się wreszcie w głąb zanurzę! Ilem razy wśród zawiei Oczy smutne wzniósł do góry I gdzieś szukał gwiazd nadziei-- Cóżem ujrzał--tylko chmury! „Oto cisza, wiatr już kona” Ile razy rzekłem sobie, Głos mi odgrzmiał z burzy łona: „Ciszy niema, jedno w grobie.” I tak daléj i tak wszędzie, Od kolebki urodzenia, Aż do trumny zapomnienia, Wir trosk sercem miotać będzie! Aż przepadnie wszystko razem, Wszystko zginie--a na skale Drzymać będą tylko fale Wieczności obrazem! Błękit duszy. _1 Stycznia 1841 roku._ Myślałem nieraz--przez znak dotykalny Wyrazić Tobie ten świat idealny, Cudowny, skryty, własny twego ducha, Zkąd życia twoje co chwila wybucha-- W którym twa dusza łamiąc się na dwoje, Jakiemś podziemnem i wewnętrznem okiem Patrzy przed sobą w własne myśli swoje, Wiecznym z jej głębi rwące się potokiem! A choć się w przepaść sama rozstępuje, Zawsze się jedną, zawsze całą czuje. Tak Eter niebios choć tylko promieniem Gwiazd swoich widny--gwiazdy owe rodzi Przedziela, łączy i wszystkie obwodzi Rozbłękitniony wieczności pierścieniem! Każda w nim żyje, kołuje, umiera-- One są jego myślami na niebie-- On ich rodzicem, a jednak sam siebie W ich barwy stroi, w ich ognie ubiera-- Dopiero niemi roziskrzony cały Zowie się niebem i drży w blaskach chwały! Jak Eter w świecie, tak jest w twojej duszy Błękit odwieczny, niebieski, kryjomy; Co wtedy tylko staje się widomy, Gdy się na poprzek rozedrze i wzruszy-- Gdy się w wir myśli rozbije, rozłamie, I w myślach własnych, jakby w gwiazd szeregu Ujrzy odwieczne światła swego znamie, Sam siebie porwie do życia i biegu! Lecz twój ten błękit, co wszystko kojarzy, Co raz jest źródłem--to znowu łańcuchem, Co razem z Tobą i nad Tobą marzy, Wieszli ten błękit jak się zowie? Duchem! Duch Twój na wieki Boskiego odnoga Dzieli się w Trójce, jak wielki Duch Boga Nawzajem patrzy, i sam jest patrzony I w każdej chwili życia ma trzy strony, Z których się jedna na myśli rozkraja, A druga patrzy--Trzecia wszystko spaja! Lecz ciebie godząc połączeń miłością I myśli Twoje odnosząc do Ciebie Czyż duch ten trzeci nie jest Twą całością? Gwiazd i błękitu zlaniem się na niebie! ........................................ Zdarte maski. Im dalej idę, tem się okolica Młodości mojej bardziej rozsmętniwa! Z jej pogrzebnego wyczytam już lica Jaki się koniec w losach mych ukrywa! A zewsząd tłoczy się stek ludzi, zdarzeń, Co rwie mnie silnie w dalszą przestrzeń bytu! Lecz we mnie samym wymiera świat marzeń! Schną łzy miłości, gasną skry zachwytu. Bo gdzie tknę ręką, płazy napotykam Ruchawe, chłodne--moich bliźnich dłonie, Gdzie wzrokiem sięgnę, głąb dusz ich przenikam A tam fałsz czyha, lub żar złości płonie! Wszyscy szlachetni! tak brzydzą się złotem! Tacy gotowi poledz w świętej walce-- A każden miota na drugiego błotem I każden równy wiotką duszą--lalce! Myślą, że maskę wdziawszy karnawału, Miedziane czoło cofną mi z przed oka-- O! jest szał święty, co pada z wysoka-- Lecz wyście tylko arlekiny szału! Nos bohatyrski z papieru lepiony, Głos grzmiący męztwem, dopóki w przyłbicy, Płaszcz wzorem togi przez pierś przerzucony Oczy jarzące z dwóch dziur jak knot świécy! Lub bladość smętna pędzlem bielmowana, Niewieścia słodycz na lepkim kartonie-- Myśl jakaś wzniosła--szkoda, że udana O cierniach ziemi i o wczesnym zgonie! Skrzydła anielskie z dwóch złotych arkuszy, Do ramion spięte szpilkami--wiszące-- Wszystko co pany i panie, mnie wzruszy Tyle, co mucha brzęcząca na łące! O znam się na was! wiem komu siedzi Pod lewą piersią, gdy o czuciu gada! Lub nad ojczyzną umarłą łzy cedzi, I z swych przedemną spisków się spowiada! Gdyby w tej chwili, w tym samym pokoju, Gdzie tak rozprawiasz drzwi się otworzyły, I wszedł duch: „powstań wołając: do boju!” Padłbyś na krzesło blady i bez siły! Lub też znienacka, gdyby straż więzienia Przyszła cię pojmać i okuć w kajdany, Tybyś przysięgał na Chrystusa rany Żeś syn niewoli--dziedzic poniżenia-- I w sto tyśiączne gnąc się tłomaczenia Sto razy wrogów nazwał twymi pany! --I nie to jeszcze--gdyby tylko trzeba Dla grobu tego nad którym tak płaczesz, Zżymasz się, krzyczysz, sejmikujesz, skaczesz, Mnie łez umarłym, tylko trochę chleba Dać ich sierotom, by, porosłszy w siłę, W gmach życia ojców zmienili mogiłę, I nad nią sztandar zmartwychwstań zatknęli-- Ja ci powiadam, ty z Pergamu rodem Żebyś ty zemknął w łóżko do pościeli, Okrył się cały malowanym wrzodem, Jęczał bez zmysłów, a trzos pełen srebra Złożył tymczasem pod poduszką, w głowach I strzegł go lepiej, niż strzegł Adam żebra, Bobyś w malignie wciąż śpiewał o wdowach, Dzieciach, kalekach--a sam Bóg wszechmocny Nie mógłby spuścić na ciebie sen nocny Tak twardy, głuchy, by ktokolwiek z świata Z pod głów ci wyjął dla wdów tych dukata! Choćbyś i skonał--to jeszcze twa mara Trzosby ten z sobą uniosła do trumny, Braciom jednego nie dawszy talara! Widzisz--znam ciebie--tyś człowiek rozumny-- Napis ci nawet wyryją na grobie: Cny obywatel--dobry mąż--nie sobie-- Co mógł z dóbr zebrać, poświęcał krajowi-- Choćby swój nawet ostatni grosz wdowi! Po nim Ojczyzna i rodzina płaczą-- Niech ty przechodnie pacierz zmówić raczą!” --Zwódź ich za życia i zwódź ich po śmierci-- Lecz mnie nie przychodź omamiać kłamstwami-- Jam twoją duszę rozebrał na ćwierci-- Nikt nas nie słyszy--jesteśmy tu sami-- Słuchaj więc mojej o tobie spowiedzi, Gdyś mnie tak długo spowiadał się z siebie-- Możesz być cudem--dla głupiej gawiedzi-- Możesz być gwiazdą na studentów niebie-- Lecz ty nie złudzisz równego mu ducha, Gdziekolwiek ciebie spotka i wysłucha-- Bo z twoich oczu dla mnie podłość bucha I poetyckich odgadnień spojrzeniem Strasznem przeczuciem--z gwiazd spadłem natchnieniem-- Kiedy się wdzieram w jamę twego serca, Widzę żeś skąpiec, matacz i oszczerca! --Zedrzeć twej maski nie myślę przed światem, Bom się nie rodził mordercą, ni katem! Wolno cię puszczam, lecz na mojej drodze Ile cię razy spotkam--zbledniesz w trwodze! A twojej pustej, samochwalnej mowy Oszczędź mym uszom--bo mnie twój fałsz parzy-- Bo mnie twe oko rani wzrokiem sowy! I gardzę ogniem kłamanym twej twarzy! Nie taki płomień idzie z serca ludzi, Gdy ich myśl wielka do czynu pobudzi! Inny koloryt wdziewa dumne czoło, Gdy miłość w sercu--a śmierć naokoło! Spojrzyj w zwierciadło--samo szkło ci powie, Że wawrzyn takiej nie przychylny głowie! Komikiem jesteś--wróć cicho do domu Ja mej pogardy nie powiem nikomu! Chybabyś dusze ufne, mdłe, dziecinne Chciał wieść do zguby przez chętkę próżności, I na łup wrogom wydawszy niewinne, Po nich wziąść w zysku blask popularności! Chybabyś znowu ze strachu sprosnego Z trwogi o pieniądz, lub z bojaźni kary, Gdy długo skryte dojrzeją zamiary, Gdy zacznie wołać głos grzmotu boskiego, I blisko będzie już tej wielkiej chwili, W której grób pęknie a złe się przesili-- Chciał wstrzymać fale rwące się potoku-- Jednych przerazić--drugim w krzyż spleść dłonie Jak duch doradczy stanąć przy ich boku-- Zawrócić w lochy puszczonych na błonie, Hasła w pół łamać i szable odbierać-- I nigdy--nigdy w polu nie umierać!.. Wtedy cię znajdę i takiem imieniem Przywitam wobec zgromadzonych ludzi, Że mi się staniesz pyłem, mgłą, tchem, cieniem-- I jak trup padniesz i nikt cię nie zbudzi! ...Teraz cię żegnam, bo mi inne mary W rzeczywistego życia okręg wchodzą-- Innego kroju upiory, poczwary, Na drodze mojej tłumami się rodzą! ........................................ Miłość ideału. _Nizza 1855 r. na wiosnę._ Ziemskości cień To ducha noc! Skra Bożych tchnień To ducha moc! I natchnienie Jak zbawienie Zsyła Pan! Niem ochrzczon duch Świat wprawia w ruch, W niebieski tan! Sam się łączy Z Wiecznym w Niebie-- Światło sączy Niebo z siebie! Kto z natchnienia Śpiewa, szlocha, Ziemię kocha, Ziemię zmienia! Siostro moja, coś w żałobie, Niechaj serce twoje słucha! Błogosławię Tobie, Zwiastowaniem ducha! Niech twa dusza smutek zmoże! Niech ci w piersiach wznijdzie zorze, Którem życia męty Otęcza Duch Święty! Wszystko dotąd co westchnieniem, Płaczem, męką i żałobą, Stań się w Tobie pieniem, A to pienie--Tobą! Tworzyć będziesz--kochaj tylko Ideału święte włości! Wszystko nikłą chwilką Prócz wiecznej miłości! A gdzie ona--tam i siła Co świat z Boga wydobyła! Ta sama w iskierce Spadnie ci w serce! Krańce światów się odcieśnią Znieskończeni się głąb duszy-- I z życia katuszy Ty wypłyniesz pieśnią! [Page 38] Jak w przestrzeni nieskończonej Nowe słońca--nowe światy, W piersi przepieśnionej Błysną natchnień kwiaty. I ty sypać będziesz niemi, Ty, coś tyle ty bolała, Zbolałbym na ziemi Sama zmartwychstała! Postanowienie. _24 czerwca_ (bez miejsca). Niech moja dusza będzie cicha--czysta Jak ta noc letnia--spokojna--przejrzysta! Niech gwiazd tych złotych oblany pokojem Idę w świat--z światem walczyć wstępnym bojem: Choć w głębi serca żar się palić będzie Niechaj powagi oblecze mnie szata! Niechaj się stanę na zawsze i wszędzie Niewzruszon w ruchu--jak ten krąg wszechświata! Niechaj podobny będę do tej nocy, W której śpią wrzkomo ciała--duchy--mocy-- I każda skała na ziemi jest cieniem, I każda fala na wodach--milczeniem, A jednak wszystko skrytych sił tysiącem Rwie się ku zorzy i stąpa za słońcem!-- Takim być pragnę--lecz nie na to Panie, Bym świat uwodził i władał bliźniemi! Niech rząd dusz ludzkich innym się dostanie! Ja jedną tylko chcę zbawić na ziemi-- Tę jedną tylko--co gdy skonam--skona A gdy żyć będę, ze mną zmartwychwstanie-- Bo mi na wieki dana, powierzona Boś Ty mą siostrą uczynił ją Panie! Więc mnie wysłuchaj miłosierny Boże! Idę w świat straszny, gdzie miłości niema-- Daj mi spokojność i siłę olbrzyma A duch mój wtedy tej duszy pomoże! Niech wśród męczarni stanę się aniołem, By cień mych skrzydeł pływać nad jej czołem-- I wiecznie--wszędzie ochładzał jej skronie, I niósł ją lekko po nad życia tonie, Choć sam z nadziei i z szczęścia wyzuty Choć sam rozdarty--przebity, przekłuty-- Niech będę dla niej, jak żywa opieka Czemsiś na ziemi--z bliska czy daleka-- Jak duch świętego i serca człowieka! Wszelkiego bólu pociechą, osłodą! Nadzieją przyszłą i przeszłem wspomnieniem! Gdy zechce płakać--ach! płaczu swobodą! Gdy śpiewać zechce--ach! jej duszy pieniem! Na to niech żyję--na to mi daj siłę, Bobym inaczej prosił o mogiłę! Nowe życie. Cośmy kochali tak razem Martwym głazem I ruiną, Temu dzisiaj się przyśniwa Młodość nowa i szczęśliwa-- Dni im życia płyną! Staremu Rzymowi Grobom i ludowi! A nam, cośmy byli Na tych grobach młodzi, Namże w piersiach się nie zrodzi Życie--w grobów życia chwili!.. Dość już mąk-- Niech do dusz Wrócą już Nadzieja, miłość i wiara A żywota czara Powróci do rąk Czas i wieczność. Czas ma nadzwyczaj co gorżkiego w sobie! Ileż go razy zatrzymać ja chciałem Gdym dni szczęśliwe przepędzał przy Tobie! Na klęczkach każdą chwileczkę błagałem Mówiąc: „chwileczko o zostań na chwilę! „Tak mi niebiesko--tak domowo-mile! „Lecz niech raz czuję, że nie znikniesz lotem „Niech raz się dotknę ciebie--znikniesz potem!” I nigdy, nigdy żadna z godzin tyla Wysłuchać prośby nie chciała serdecznéj! Żadna mi w ręce nie dała się chwila-- Żadnéj godziny nie miałem ja wiecznéj! O czas jest straszny--o czas jest przeklęty! O czas nam z siebie nie jest nieszczęśliwy! Nigdy nie spełnion, nigdy nie dopięty, Przez przeszłe chwile sam wciąż stąpa żywy! A jaki pyszny--jaki pan--jak świeży! Jaka wiośnianość na skrzydłach mu leży-- W niéj skonać pragniesz, w niéj chcesz ukojenia-- Wtém znów się wszystko w mgnieniu chwilki zmienia, Nie mogłeś umrzeć, odetchnąć--tam zostać Gdzie śmierć ci życiem--życie co ci zgonem Rwie się już daléj w inną świata postać-- I tyś jak dzieckiem znów osieroconém! I płaczesz--płaczesz szlochami krwawemi, Żeś nie mógł chwili przytulić do siebie, Żeś nie mógł chwilkę zatrzymać na ziemi, Żeś widział niebo--lecz nie postał w niebie! Ach! czas jest gorżki--ach! czas jest okrutny! I człowiek w czasie żyjąc--żyje smutny. Do Pani D. P.[*] Módl się Ty za mnie--gdy z rozpaczy zginę Za winę ojców i za własną winę. Módl Ty się za mnie, by mnie w moim grobie Nie opiekielnił żal wieczny po Tobie! Módl Ty się za mnie, bym u Boga w niebie, Po wiekach wieków, kiedyś spotkał Ciebie! I tam przynajmniej odetchnął wraz z Tobą, Bo mnie już wszystko trudem i żałobą! Módl Ty się za mnie, jam żył nadaremnie, Bo serce Twoje odpada odemnie! Módl Ty się za mnie, jam Cię kochał wiernie, I tak jak bezmiar bezmierny, bezmiernie! Módl Ty się za mnie, bom ja nieszczęśliwy: Serce me proste, ale los mój krzywy! Módl Ty się za mnie, nie mów do mnie ostro, Boś Ty mi tylko na tym świecie siostrą! Módl Ty się za mnie, do od żadnéj duszy Modlitwa o mnie serca mi nie wzruszy, Tylko podwoi gorycz méj katuszy! Módl Ty się za mnie, ja Ciebie się trzymam, Bo na téj ziemi prócz Ciebie nic nie mam, I nie prócz Ciebie nie marzę za światem, Tylko to marzy, by z mą duszą biedną Twoja spłynęła w nieśmiertelność jedną: Więc módl Ty się za mnie, bo ja Twoim bratem! [Footnote *: Wiersz ten zamieszczony w zbiorze pism Zygmunta Krasińskiego, wydanym we Lwowie w r. 1875 nakładem Gubrynowicza i Schmidta--przedrukowany tu został, jako zostający w związku z poezyami zebranemi pod tytułem: „Moja Beatryce”.] SPIS RZECZY Od Wydawcy 5 Niewymarzona, a cudowna. 7 Boleść rozłączenia. 13 Pożegnanie Italii. 15 Do Duchów. 17 Co mi się marzy? 20 Nie wrócę już! 24 Gdzie cisza? 26 Błękit duszy. 28 Zdarte maski. 30 Miłość ideału. 36 Postanowienie. 39 Nowe życie. 41 Czas i wieczność. 43 Do Pani D. P. 45 --- Provided by LoyalBooks.com ---